Pamiętam, jak siedziałam zamknięta w domu z poczuciem, że właściwie, mimo że nie możemy wychodzić, to koronawirus nie dotyka mnie i nikogo z mojego otoczenia. Machaliśmy sobie przez balkony, dodawaliśmy otuchy, ale nikt nie chorował, a zagrożenie było, ale gdzieś daleko.
Było dla mnie oczywiste, że jak tylko będzie potrzeba pomocy, to bez wątpienia nie pozostanę obojętna. Brałam udział w niejednej zbiórce, ale….wysłać pieniądze jest najprościej – choć czasem najskuteczniej. Potem powoli wracaliśmy do rytmu – pracy, wyjść, przystosowania do życia.
Gdy już wróciliśmy do pracy i rozpoczął się projekt #Marzycielepomagają dość szybko mogłam przejść jednak od deklaracji do działania.
Okazało się, że ktoś z moich sąsiadów został objęty kwarantanną i zaistniała potrzeba pomocy w prostych sprawach – jak zrobienie zakupów. W normalnej, a raczej dotychczasowej sytuacji, poszłabym do sklepu po pracy. Teraz w naszej nowej normalności, mogłam po prostu pod koniec pracy wysłać wniosek o urlop Marzyciele pomagają” i zupełnie zgodnie z zasadami poświęcić 2 godziny pracy na realizację tego zadania.
Z przyjemnością pomogłam zaprzyjaźnionej rodzinie, a z wielką radością mogłam to zrobić w ramach godzin pracy, nie zaś po powrocie do domu czy w ramach urlopu.
Projekt Marzyciele pomagają uwrażliwia i pozwala szybciej i z większym zaangażowaniem odpowiadać na potrzeby tych, którzy potrzebuj naszego czasu. Pozwala dołożyć małą cegiełkę do budowania lepszego życia i przejścia od myślenia o deklaracji do działania.